Bytynianie powieść kanwie wypraw Bytyń

Bytynianie – Robert Kraszczuk

Jeździec wypadł z grodziska na Strącznie jak wicher.

Kasztelan Olaf kazał pędzić z wieściami na Bytyń. Władyka na Strącznie był człowiekiem niskim i krępym, o długiej i bujnej, siwej brodzie. Powiadają, że za młodu, gdy jeszcze noga nie dokuczała, przy jednej z bitew na grodzie tak pogonił wrogów, że w galoty niejeden narobił…

Posłaniec wiedział, że nie da rady przedostać się głównym szlakiem od Nakielna, bo wojowie Bolesława już przy przeprawie mostowej próbowali podjechać pod gród Bytyński. Ale to wielka twierdza, nieraz już opór dała Mieszkowym, co zza Noteci przybyli; nie poda się i tym razem…

 

Mapa związana z powieścią

Mapa związana z powieścią

 

Jechał najszybciej jak mógł. Zima tego roku dopiero się rozpoczęła a już dała się we znaki mieszkańcom okolic. Koń brnął ciężko przez śniegi lecz szlak ten nie raz pokonywał i w gorszych warunkach; znał go bardzo dobrze. W głowie jeszcze szumiały słowa wczorajszej pieśni, którą śpiewali przy ogniu razem ze Strzeborem i Ejrą.

Drużyna Moc pokazała
Nikt nas pokonać nie zdoła
Ta twierdza wiele bitew widziała
ten gród stawił im czoła…

Z daleka zobaczył wyspy na Bytyniu. Przypomniał sobie, jak płynął dłubanką razem z Jagodą…
Splunął na bok.
– Na psa urok – rzekł.
Pobyt u wiedźmy Aldis nie należał do radosnych wspomnień jego życia i starał się nigdy jej nie wchodzić w drogę, gdyż jej władza nad duchami  przerażała wszystkich, może tylko oprócz przybysza Haralda…

Wjechał w gęsty bór. Po drodze minął wzniesienie ułożone z potężnych głazów. Mówili mu dziadowie, że to robota dawnych ludów, które tu kiedyś mieszkały. Potężni to musieli być ludzie, niczym olbrzymy, skoro takie kamienie unieść zdołali…

Podjechał do brodu by przedostać się na druga stronę jeziora. Przy brodzie wznosiło się okazałe wzniesienie a na nim wieżyczka strażnicza broniąca przeprawy.
Bracia Żelibor i Bożydar na widok jezdnego napięli łuki.
– Stój! – zawołał starszy Żelibor. Zaraz jednak spokojnie opuścił łuk i zdjął strzałę z cięciwy na widok znajomej postaci.
– Ojciec! – wykrzyknął niedowierzając Bożydar.
Matko! Matko! Ojciec wrócił!
Jagoda wybiegła z chaty. Małe kłaczki czesanej wełny pstrzyły roboczy fartuch. W ślad za matką wybiegła córeczka z rozwianymi włosami…
Powitanie nie trwało długo. Na otrzymany od ojca rozkaz chłopcy ruszyli się żwawo. Za chwilę zapłonął potężny stos na wzniesieniu obok.
Nie trzeba było długo czekać, gdy w oddali zapłonął następny, a dalej jeszcze jeden, i później kolejne – do Grodu…

– Teraz już wiedzą – rzekł przybyły. Przebrnąwszy brodem na drugą stronę, już spokojniej podążał na Gród szlakiem wyznaczonym przez potężne głazy.
Tu pokłon oddał nisko, bo w oddali równymi garbami mieniły się pagórki kurhanów i kręgi kamienne, groby dziadów którzy tu spoczęli. Wielu pamiętał z dziecinnych lat.

– Oj, dawne to dzieje – mruknął pod nosem uśmiechając się.
Na Grodzie wrzało jak w ulu. Każdy wiedział co ma czynić.
Gród był olbrzymi, że dziesięć a nawet i dwanaście setek tu może się schronić.
Grodzisko posiadało podwójne umocnienia; ostrokół z fosą bronił dostępu do grodu a i podgrodzie umocnione było. Nad budową drewnianych umocnień czuwał Torlof, który pod sobą miał dziesiątkę niewolnych.
Żaden z nich nie próbował ucieczki, bo suka Torlofa, Ragna szybsza była od wiatru i zawsze głodna…

Konia zostawił na początku podgrodzia u Bjorna. Znał go dobrze od dzieciństwa, powolny, wiecznie zaspany ale dokładny, przyjaciel jego syna.
– Tylko dobrze wyczyść wierzchowca – rzekł.
– Dobrze, dobrze – ziewnął Bjorn człapiąc do stajni jak miał w zwyczaju …

Posłaniec przeszedł przez podgrodzie po drodze ułożonej z pali i desek, gdzie chaty i ziemianki gęsto do siebie przylegały po obu stronach, tworząc aleje,
Przypominał sobie wszystkich, kiwał głową, witał i uśmiechał się.
Mijał chatę Ejlifa, który szył mu buty gdy po wyprawach wracali.
Pamiętał jak podczas jednej z nich, z ziemi plemion chojnickich, żonę Thyrię sobie przywiózł…
Od tej pory dług Ejlif ma u niego wieczny…

Dalej chata Lecha, przepięknie zdobiona porożami jeleni. W czasie zimy, gdy zasypywało świat, brał się za pracę nad grzebieniami. Już chyba dwa lata minęły, jak nie więcej, kiedy jeden miał mu zrobić dla Jagody.
– Dopilnuję mojego zamówienia! – Krzyknął na Lecha, zmarszczył brwi i złowrogo pomachał pięścią…

Strażnicy dawno już wiedzieli o przyjeździe jezdnego. Krzesimir i Angswar otworzyli potężne wrota bramy.
– Ja z wieściami do kasztelana.

Angswar poważnie kiwnął głową i wskazał drogę.
– Coście tacy markotni? Czyżby koń, którego jak słyszałem po drodze kupiliście, okulał?
– Żona rodzić będzie a czasy niepewne!…

Na wałach stali młodzi wojowie jak i kmiecie.
Poznał Zadara i Tomira, łuki mieli w pogotowiu. Stali z innymi na wieży broniącej grodu od strony mostu. Dalej po szczycie przechadzał się Falimir. Tarcza spoczywała mu na plecach a wzrok utkwiony był w dali.
Nie zaczepiał ich i nie przeszkadzał.
– Smarkacze – rzekł do siebie – a już przyszło im się do wojny wprawiać…

Szedł wyżej, ku ostatnim umocnieniom kasztelu.
Tam czekał dobrze mu znany wojownik z czasów niejednej wyprawy.
Pamiętał, jak tarcza w tarczę po tronie Vinety jako sojusznicy stawali, gdy Pomorze najeżdżali Niemcy.
– Witaj Ivarze.
Ponury wojownik tylko uśmiechnął się krzywo.
– Widziałem twoją lubą Mirę – rzekł przyjezdny. – Podobno u Starego Dalimira przepiękne tworzy cacka. Muszę zajrzeć do niej, jak się to skończy i kupić u niej naszyjnik dla córy.
Klepnął strażnika w ramię i wszedł do środka…

Było tu spokojnie, jak gdyby nic się nie działo. Na środku stożka potężna stała wieża, niby olbrzymi stwór!
Pamiętał widoki, gdy dniami czy wieczorami stał na strażnicy i przyglądał się ziemi, na której się wychował.
Piękna to kraina. Nie ma piękniejszej, a przecież w niejednym zakątku świata bywał. Niezapomniane to chwile, zadumał się.
Cały czas w głowie latały mu wspomnienia, gdy w czas przesilenia, słońce wstawało nad Bytyńskim Bogiem, który kamienny stoi niedaleko Grodu na niedostępnych bagnach.
Niejeden tam ciekawość życiem przypłacił. Tylko Aldis znała tajemne ścieżki do ołtarzy, by ofiary bogom składać.
Aż dziw, że związała się z Haraldem. Toż on chrzczony i w Jezu Chryste, jak Niemcy, wierzy.
Na tę myśl spochmurniał…

Wszedł do środka.
Dragomira uśmiechnęła się na widok gościa. Znała go i widywała tu nie raz. Kiwnęła na powitanie nie przerywając mieszania łyżką w garze, który stał przy ogniu.
– Zjadłbyś coś – rzekła z przekonaniem. – Siadaj.
Postawiła przed nim drewnianą miskę pełną po brzegi.
Z półki zdjęła gliniany kubek pięknie zdobiony falistymi rowkami dookoła.
Nalała wina.
– Kasztelan martwił się o ciebie.
– A skąd to ci wiadomo? – spytał przełknąwszy gorącą kaszę.
– Tu wielu ludzi przychodzi i wieści przynosi, a ja słuchać umiem – fuknęła i obróciła się na pięcie wracając do swych zajęć…

Gdy wszedł do środka, Hakon, młody wojownik, wąs dopiero mu się sypał, twardym głosem zatrzymał przybysza, by poczekał na wezwanie kasztelana.
Bogumił, pan na grodzie Bytyńskim, razem z Dalimirem ze starszyzny plemiennej, radzili nad odparciem przeciwnika.
– Pewnie idą na Wolin, bo powiadają, że po śmierci Mieszka zrzucili jarzmo wielkopolskich plemion i wrócili do wiary Ojców. – rzekł Bogumił.
– Nie zagrzeją tu miejsca teraz – poparł go Dalimir. – Grody pomniejsze w okolicy opór dały, Karsibór, Lubno, Strączno, Wałcz, Marcinkowice, Drzewoszewo twardo stoją, ale pograniczne na Noteci – Radolin, Przesieki i Dierżążno – spalone w podjazdach Wielkopolan. Wieści o innych na razie nie przybyły. Moc nas, ale bardzo rozsiani i zima utrudnia dopływ wieści.
– Ale i nam, i najeźdźcom! – uśmiechnął się Bogumił Jasny, rysując coś na polepie patykiem, który wcześniej strugał na strzałę.
Dalimir znów się odezwał.
– Ale martwi mnie co innego, kasztelanie. Ognie zapłonęły od zachodniej strony.
Niecała to siła przed nami, trza pomyśleć nad układami z Bolesławowymi.
Bogumił zasępił się. Skinął na starego Svena a ten drzwi otworzył i do komnaty wprowadzono woja. Obaj poderwali się na nogi.
– Ty żyw! – wykrzyknęli.
Styrbjorn skłonił się nisko, choć rana trochę jeszcze dokuczała…